Lądujemy w Delhi w nocy. Nigdy nie zapomnę pierwszych chwil po wyjściu z lotniska. Najpierw zabrakło mi tchu, nie było czym oddychać, wilgotność (mimo pory nocnej) była tak wysoka, że czułam jakby nalano mi wiadro wody do samych płuc. Kilka chwil i nauczyłam się oddychać. Potem nie było już problemu:)
Na lotnisku powitał nas tłum oczekujących taksówkarzy, rikszarzy i innych naganiaczy. Znając tutejsze realia z opowiadań, zamówiliśmy z wyprzedzeniem transport z hotelu Namaskar. Cena teoretycznie gwarantowana. Jednak kierowca próbował wydusić z nas napiwek. Otrzymawszy jedynie kilka rupii rzucił nam gniewne spojrzenie i zażądał napiwku "five dollars"...
Zameldowaliśmy się w Hotelu Namaskar (polecany przez Lonely Planet). Pokój 4 osobowy z fanem i łazienką, na ścianach happy pink:)
czysty, bez robaków, tuż przy Main Baazar. Rano serwowano kawę z mlekiem i cukrem, bez śniadań.
Co prawda przed wyjazdem mieliśmy ułożony nasz plan podróży - w zasadzie listę miejsc, które bankowo chcemy zobaczyć i jako taką trasę. Przemiły właściciel Namaskar Hotel, przewrócił nasz plan do góry nogami, pomógł ustalić nową sensowną trasę i zarezerwował nam przez telefon bilety lotnicze (trasa obejmowała dość duże odległości i miała zamknąć się w niecałych 3 tygodnia, pociągi na dłuższą metę nie wchodziły w grę.
Bilety jak na kupowane np. w przeddzień wylotu były zadziwiająco tanie.