Piątek dniem bez plaży. Nasze biało czerwone ciała muszą trochę odpocząć. Na plaży jest straszna lampa. Dużo bardziej grzeje niż w Tajlandii. Zgodnie z accuweather.com (coprawda prognoza dla Da nang, bo Hoi An nie ma w spisie lokalizacji) miało padać, zapowiadali też burze. Tu jest sucho, świeci słonce. Na szczeście bliskość morza łagodzi trochę duchotę.
Rano zmieniamy hotel. Zrobilismy rezerwację w pobliskim INDOCHINA, jest o połowę tańszy niż poprzedni. Płacimy 35 usd za dwójkę z klimą, łazienką, śniadaniem. Widok mamy na hotelowy basen i rzekę, rowery są za free, a także busik, kórym można dojechać do Centrum Hoi An (5 km). Do plazy jak poprezednio bardzo blisko. Myślę, że nie cały kilometr.
Nadal chodzimy na tę samą, tuz przy restauracji VAN PHI, gdzie jemy obiady.
Wieczorem jedziemy do Hoi An odebrać zamówione ciuchy. Niestety nie wszystko gra. Sukienka jest nawet ok, choć wykonanie daje wiele do życzenia. Natomaist bluzkę szyją z innego materiału. Miała być granatowa, a jest jasno niebieska... (wygladam w niej jak pracownik obsługi naziemnej Vietnam Airlines...) Wykonanie także takie sobie. Chcą koniecznie uszyć bluzkę raz jeszcze. Pierwsza jakościowo jest taka sobie, nie chce więc ryzykować. Biorę tylko sukienkę i nic już nie dopłacam. W sumie kosztuje mnie ona 700 tys. VND. Nie jest tego warta, ale kobyłka u płotu..